Niektórzy urodzili się od razu z przebaczającym sercem. Łagodni jak jajko na miękko. Można ich ranić, grać im na nerwach, szturchać łokciem, pukać w głowę i mówić „kuku na muniu”, ich to wcale nie rusza. Przebaczą, wytłumaczą, zrozumieją nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem i tysiąc razy.
Inni rodzą się z ciężkim charakterem jak czarownica, jędze, awanturnice, uparciuchy. Może i mają złote serce, ale ciężkie łapy. Ile się muszą nacierpieć, żeby przebaczyć! Wyją po kątach i tak im trudno wykrztusić: „przebaczam” lub „proszę o przebaczenie”.
Najczęściej utożsamiamy się z tymi pierwszymi. Tych drugich bardzo łatwo potępiamy i umieszczamy nie na czasowy, ale na stały pobyt w piekle. Nie myślimy o tym, jak ciężki krzyż dźwigają! Krzyż własnego charakteru. Ileż jednak oni mogą mieć zasług, gdy walczą z czortem w swoim sercu, przezwyciężają go i powiedzą wreszcie: „przepraszam” lub „przebaczam”.
Ks. Jan Twardowski