Trędowaty był cały chory, ani mniej, ani więcej. Straszył jak najgorsza grypa. W końcu przyszedł do Pana Jezusa i wyznał wiarę.
Ile nietrędowatych, szlachetnych, z dobrą opinią, stale do Niego przychodzi – bo można być trędowatym na sto procent, ale nie można być dobrym na sto procent. Każdy z najlepszych świętych musi się wciąż nawracać. Nawet święty kanonizowany nigdy nie był cały bez zarzutu.
Z trędowatym nikt nie chciał rozmawiać, jeden tylko Jezus.
Dzisiaj do Jezusa przychodzą zdrowi, którzy mają z kim rozmawiać i z kim się spotykać. Brak im jednak Boga. Stale ich coś od Niego odpycha: zmęczenie, zniechęcenie, rozmaite humory, wstawanie lewą nogą z łóżka, spadek ciśnienia na łeb na szyję. Wleką się przez życie jak trędowaci bez łaski.
Do Boga trzeba przychodzić dniem i nocą. Nikodem przychodził nocą, św. Kazimierz Królewicz o piątej rano, św. Jan Vianney przez cały dzień. Nawracał się Piotr, Tomasz, Paweł – wszyscy święci po kolei.
Nie tylko trądu, czy grzechu trzeba się bać, ale lenistwa w służbie Bożej.
Trędowaty to jeszcze pół biedy, ale cała bieda to być leniuchem i nawracać się do siebie samego.
ks. Jan Twardowski